Jak koszenie trawy wyzwala moc twórczą, czyli obrazoburczo o pasjach.

wpis w: Bez kategorii | 0

Podobno dłuższa forma publikacji w internecie ma przyszłość! Nie wszyscy chodzą na skróty oczekując zamiast treści ładnej infografiki do mimowolnego przyswojenia! To dla mnie dobra wiadomość, że slow reading w sieci ma przyszłość. A dla Was?

Nie mogę zrobić wystarczająco dobrych zdjęć moim ostatnim wytworom ceramicznym, więc wracamy do cyklu o pasji i następującego przypadku, w kilku różnych odsłonach:

Nie mam pasji

Wariant: nie mam pasji. I jest mi z tym dobrze.

Czy zatem marnujesz czas?
Nie marnujesz 🙂
Skoro marnowanie czasu daje radość, to żyjesz z pasją. 
Obrazoburcze? 

To, co dla innych może być marnowaniem czasu, może być Ci potrzebne, jak tlen i woda. Jeśli totalnie nic nie robisz, to pewnie medytujesz, czy inaczej zgłębiasz życie wewnętrzne. Ale tylko ktoś, kto nie ma pojęcia jakim wyzwaniem jest ten stan bezruchu może powiedzieć, że to marnowanie czasu.
Marnowaniem czasu można nazwać wszystko! Chodzenie po lesie (uwielbiam!), szycie lalkom ubrań, wieczorne przebieżki, głaskanie kota, wygłupianie się z dziećmi, gapienie się w chmury, czytanie książek. Zależy kto patrzy, kto wydaje osąd. 
Doskonale wiesz, że warto robić, to, co się kocha, co daje frajdę, nawet wtedy (zwłaszcza wtedy!) gdy to, co robisz jest krytykowane. Nikt nie ma takiej mocy, żeby odebrać temu, co robisz słuszność, ważność, wartość, jeśli mu na to nie pozwolisz. Nie karm słabych relacji, jeśli rozwijać się mają kosztem Ciebie, pewne więzy są wyzwalające, inne tylko więżą i tyle. Nic Ci nie ubędzie, jeśli puścisz zdanie innych mimo uszu, wtedy, gdy wiesz, że idziesz po właściwej ścieżce. 
Nie nadawaj nikomu ani takich praw, ani takiej mocy, by z tej ścieżki zejść. Miej świadomość tego kim jesteś, co Cię buduje, co Cię określa, co Ci robi dobrze, to tutaj kryje się moc, którą warto karmić. 
Gorzej, jeśli ten sabotażysta jest w nas, bo jesteśmy skazani na życie z sobą, nic nie poradzisz. I znowu świadomość: trzeba go usłyszeć, czyli słuchać własnych myśli. Zauważać je, wyodrębniać z kołowrotku, jaki się ciągle dzieje w naszej głowie. I przestać się z tym utożsamiać, bo nasze myśli to bardzo często cudze opinie, cudze lęki, cudze przekonania. Lepszym drogowskazem dla naszych działań będą emocje i uczucia. Podążaj za tym, co Ci daje radość, spokój, czy czegokolwiek aktualnie potrzebujesz. Nie karm swojego mentalnego sabotażysty, nie narzekaj, nie nakręcaj się własnymi myślami, miej świadomość, że życie (bardziej niż na zewnątrz) toczy się w Twojej głowie.
To taka fajna robota na całe życie. I łatwiejsza, niż myślisz, bo właściwie wystarczy zauważyć myśl, poszukać jej autora (telewizor, mama, szef, partner, szkolny nauczyciel) i oddać właścicielowi 🙂 No i cieszyć się z sukcesów. Kiedyś pasjonowało mnie wyrywanie chwastów. Dalej uwielbiałabym to zajęcie, gdyby nie problemy zdrowotne. Odchwaszczanie umysłu idzie mi lepiej i także cieszy.

Jaram się, jak alkoholik flaszką 

Co, jeśli jesteś w wielkiej komitywie z popularnymi “zjadaczami czasu”? 
Spędzasz czas przed TV, nad stroną FB i to jest Twoje marnowanie czasu? Też dobrze. O ile wiesz, po co to robisz, o ile daje Ci to autentyczną radość. Wszystko jest narzędziem, którym można sobie pomóc, lub zrobić krzywdę. Jeśli nie jest narzędziem, to jest okazją. O okazjach jeszcze będzie na blogu, wróćmy do telewizora.
Możesz sobie z czystym sumieniem powiedzieć “jara mnie oglądanie TV”? 
Oczywiście, możesz być pasjonatem telewizji, możesz nawet celować zawodowo, by z tej pasji mieć pieniądze, jest to ścieżka rozwoju, rozwoju kompetencji. Może wyłapujesz inspirujące treści. Wbrew pozorom i temu, co się mówi, nie tylko szambo i odmóżdżająca papka z telewizora się leje. 
Mam dużą wyobraźnię, która się w dodatku poszerza, mogę sobie z łatwością wyobrazić pasjonata TV, którego ta obśmiana aktywność wzbogaca, zamiast rujnować.
Na marginesie: wszystkie Talent Show są o życiu z pasją, a cała popularność tychże osadzona jest na naszych tęsknotach do twórczego realizowania się, także na tym, że my, w naszych życiach, odrzucamy realizację tych potrzeb. Wzruszamy się, ale porusza nas nie sam występ. Nie mógłby nas poruszyć, gdyby nie był silnie skorelowany z naszym wnętrzem. Pomyśl o tym, gdy następnym razem jakiś występ wzbudzi w Tobie podobne emocje (jak mówiłam, to emocje, nie myśli są drogowskazem, czymś na co warto stawiać).
Więc lubimy oglądać TV, spędzać czas w sieci, bo to nas rozwija. I super. 
Ale może być też tak, że TV i Internet jara Cię, jak flaszka alkoholika. Raczej nie ma tu miejsca dla rozwoju jakiegokolwiek.
Kwestia tego, jak wyczuć różnicę między pasją typu “flaszka dla alkoholika” a “nie mogę żyć bez śpiewania” nie jest taka prosta, jak może się wydawać. Żeby nie wdawać się w szczegóły: najważniejsza jest świadomość tego, co i dlaczego się robi. Pozytywnie uzależnieni, pasjonaci robią coś, co – ujmując rzecz dość ogólnie – ich rozwija; uzależnieni od mediów, kompulsywnych zakupów, używek karmią poprzez te aktywności wewnętrznego sabotażystę, który poprzez iluzję krótkotrwałej przyjemności zagłuszającej jakiś problem, robi w naszym życiu demolkę.
Pasja również może karmić naszego sabotażystę – jak wspomniałam, problem jest naprawdę złożony. Nie brak nam przykładów genialnych muzyków, malarzy, dramatopisarzy, którzy nie dożyli trzydziestki i trudno ich nazwać szczęśliwymi ludźmi. Warto więc wspierać świadomość swoich swoich działań, poprzez zadawanie sobie pytań o ich sens i cel. Warto zaglądać do swojej głowy, o czym pisałam wyżej.

Wariant: nie mam pasji, bo nie mogę jej znaleźć

Gdzie tu tkwi problem? 
Po pierwsze w stereotypowym myśleniu o pasji. Że to musi być coś spektakularnego, do czego trzeba czasu, pieniędzy i talentów. 
Szukamy wśród sportów ekstremalnych, próbujemy kursów za dwie średnie krajowe i jesteśmy rozczarowani sobą, że ani latanie szybowcem nas nie jara (choć wypadałoby! cena kursu!), ani windsurfing w Chorwacji nie kręci, ani nawet klejenie sushi nie daje satysfakcji, choć imieninowego śledzika przecież lubimy. 
Po drugie wpędza nas w kłopoty odwrócenie kolejności poszukiwań. Szukamy w owocach pasji, podziwiamy efekty, podpatrujemy dzieła mistrzów z różnych dziedzin w nadziei, że coś nas zainspiruje. Kto by nie chciał zrobić zdjęcia godnego publikacji w National Georaphic, albo genialnego graffitti i być drugim Banksym? Nie ma nic zdrożnego w szukaniu inspiracji na zewnątrz, ale uważam, że nie znajdziemy tą drogą swojej pasji.
Skoro nie tędy droga, to skąd zacząć poszukiwania?

Od środka, czyli od wnętrza.

Szukając tego, co nas cieszy. Pomyśl o tym, co wyzwala radość, albo uśmiech chociaż. Jaka aktywność sprawia, że czujesz się najbliżej tego, czym czujesz, że jesteś? Że jesteś sobą? 
Znów – kierujmy się emocjami. To naprawdę nie musi być nic spektakularnego! Podobnie nie jest ważny na tym etapie szeroko zakrojony cel, ważna jest droga do niego i to, jak się na niej czujesz.
Ostatnio powiedziałam przyjaciółce, że koszenie trawników byłoby drugą moją ulubioną pracą po ceramice. Zdziwiła się, pewnie wielu by się zdziwiło. A ja wiem (miałam etap koszenia z pasją), że takie zajęcie trafiałoby w moje potrzeby. Koszenie, w mojej opinii, niczym się nie różni od rzeźbienia. Owoc pracy jest inny, ale relaks, jakiego doświadczam jest w obu aktywnościach identyczny. I rzeźbiąc, i kosząc trawę wpadam w trans podobny pewnie medytacji. Uspokajają się myśli, jestem zatem bliżej prawdziwej siebie, swojego wnętrza, taki mój osobisty Zen. 
Rozpatrywanie hierarchii ważności tych zajęć na podstawie ich owoców jest w ogóle bezsensowne z mojej perspektywy. Zrobię rzeźbę i sprzedam, podaruję. Skoszę trawę – będzie ładnie, potem odrośnie. Nie mogę się utożsamić się z owocami pracy. Za to na drodze do tego owocu spędzam życie. Chwile i godziny, całe dnie. To w procesie twórczym dzieje się moje życie. W czasie, który na daną aktywność poświęcam. Niechże ta droga będzie wypełniona pasją, bez względu na to, co robimy. Nie fokusujmy się tak bardzo na celu, żeby drogę do niego przejść nieuważnie.
Już wiesz o co chodzi? Wszystko zaczyna się w Tobie, tam jest ten cudny początek i droga, z której właściwie nie można zejść, bo po co? Do czego?
Zatrzymasz kołowrotek myśli, uwolnisz się od sabotażysty. Dostrzeżesz urok obecnej chwili tym rdzeniem swojego ja, niezależnym od cudzych przekonań. Poczujesz się lepiej, nabierzesz mocy, zobaczysz, czym jesteś, co Cię określa, co lubisz, a co wbrew przeciwnie, jest do odrzucenia od zaraz. Podążysz za tym, co Cię ekscytuje, bo tam jest wolność twórczego wyrażania się. I nagle się okaże, że znalazłeś swoją pasję. Nie wiem, co to będzie. Możliwości jest tyle, ile ludzi, pomnożone o nieskończenie wiele wariantów. Najfajniej, jeśli się okaże, że cokolwiek robisz, będzie towarzyszyć temu pasja.
Napiszcie o Waszych przeszkodach. Jest coś, co nie pozwala Wam się spełniać? 
A może macie swoje patenty na pokonanie przeszkód i sabotażystów?
Daj dobrą radę. Albo taką za 50 centów 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *