Zeszłam dziś rano do pracowni celem sfotografowania czterech nowych prac przed wypałem. Tak na wszelki wypadek, gdybym znowu nie doniosła czegoś do pieca.
Rozglądam się, jednej Anielicy nie ma. Stała na stole, na toczku, już prawie była skończona, twarz czekała na ostatnie szlify. I nie ma. Toczek pusty. Zamiast zajrzeć pod stół, tak sobie stałam jak wryta chwilę. Gdybym wczoraj z Anielicą spędziła jeszcze jedną nocną godzinę stałabym tak sobie i z dwie chwile. Anielica leżała pod stołem i w niczym nie przypominała tego, co zapamiętałam. Była czerwoną i zimną kupką nieszczęścia.
Do pracowni nie mają wstępu koty. Pies – pod moim czujnym spojrzeniem – bywa, sam nigdy.
Wykluczam zamach.
Iwona
reinkarnacja 😉 czy moze powrot do oryginalu. A moze to nie byl aniol ino golem?
lea
łooo normalnie cuda, może i anielskie ? 🙂
lea
I co z Anielica?